Ks. Franciszek Greniuk Alumni greckokatoliccy w Lubelskim Seminarium Duchownym (Refleksje byłego rektora)

Zakończone pod koniec kwietnia 2007 r. obchody 60. rocznicy akcji "Wisła" stały się dla mnie dodatkowym motywem do tego, aby spełnić życzenie wychowawcy alumnów greckokatolickich Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Lublinie, ks. lic. Bohdana Pańczaka i wyrazić kilka refleksji na temat relacji z byłymi moimi studentami i wychowankami. Tak się bowiem w moim życiu złożyło, że na przestrzeni całego ćwierćwiecza, a konkretnie w latach 1970 - 1997, byłem dla nich odpowiednio wykładowcą teologii moralnej i spowiednictwa, a w okresie 1975 - 1982 także rektorem. Z tego tytułu miały miejsce wieloaspektowe kontakty naukowo-wychowawcze i organizacyjne.

Opiekunami tychże alumnów ze strony Kościoła greckokatolickiego byli księża mitraci: Wasyl Hrynyk i Stefan Dziubyna, późniejszy bp Teodor Majkowicz oraz obecny abp Jan Martyniak. W rozmowie z jednym z nich, jestem przekonany, że z ks. T. Majkowiczem, zapytałem "dlaczego wasi alumni studiują w naszym Seminarium?" W odpowiedzi usłyszałem uzasadnienie, bardzo miłe dla mnie jako rektora tegoż Seminarium: "myśmy dobrze przyglądali się, gdzie w Polsce wychowanie seminaryjne jest najlepiej postawione. W Lublinie widzimy atmosferę najbardziej odpowiednią dla gruntownych studiów teologicznych, prowadzonych przez Wydział Teologii KUL, najbardziej otwartą atmosferę wychowawczą i rzeczową, połączoną z solidną formacją duchową". Być może za wyborem naszego Seminarium przemawiała także praktyka zwalniania alumnów z obowiązku odbywania służby wojskowej, jako studentów wyższej uczelni uznawanej przez władze państwowe.

Właściwe nastawienie ze strony władz Seminarium duchownego do wychowanków greckokatolickich i odpowiednia postawa ich przełożonych kościelnych pozwalały na harmonijne prowadzenie spraw wychowawczych bezkonfliktowo, w atmosferze wzajemnej życzliwości. Ważniejsze problemy wychowawcze i organizacyjne były odpowiednio wzajemnie sygnalizowane i omawiane. System wychowania w tym czasie był zintegrowany, w tym znaczeniu, że alumni obu obrządków mieszkali pomiędzy sobą w tych samych pokojach. Stwarzało to wprawdzie niekiedy okazje do wzajemnych przycinków i dokuczliwości, ale w sumie pozwalało na lepsze wzajemne poznanie się. Ta wspólnotowość obejmowała także udział w liturgii mszalnej i nabożeństwach oraz w ćwiczeniach formacyjnych. Pewnego czasu miałem skargę ze strony alumnów łacinników, że ich koledzy Ukraińcy grekokatolicy nie śpiewają, względnie nie odmawiają w litanii do Matki Bożej wezwania "Królowo Polski, módl się za nami". Wobec powyższego uznałem za stosowne wygłosić do alumnów ukraińskich konferencję wyjaśniającą racje przemawiające za wartością modlitwy w intencji Polski, która przecież jako taka stanowi dobro wspólne także dla nich, chociaż rozumiałem ich nieco specyficzne patrzenie na Polskę jako na Ojczyznę.

Zachodziła czasem konieczność brania w obronę poglądów i zachowań alumnów greckokatolickich na płaszczyźnie ich kontaktów we własnych środowiskach. Przykładem takim był m. in. list otrzymany z kurii diecezjalnej w Przemyślu, z żądaniem zwrócenia uwagi na zachowanie jednego z naszych alumnów (o ile pamiętam chodziło o Stanisława Tarapackiego), którego brat wyznania prawosławnego przygotowywał się do zawarcia kościelnego małżeństwa mieszanego. Proboszcz parafii łacińskiej zażądał od narzeczonego spełnienia warunków według dawniej obowiązujących wymagań kanonicznych. Wymagania ta zakwestionował wspomniany alumn opierając się na wiedzy świeżo nabytej w wykładach seminaryjnych. W odpowiedzi na wspomniany list, po bliższym zapoznaniu się ze stanem tej sprawy, stanąłem w obronie racji alumna, a na żądanie by wyciągnąć w stosunku do niego konsekwencje natury wychowawczej, zwróciłem uwagę na konieczność lepszej znajomości wymagań prawa kanonicznego przez duszpasterzy tamtejszej diecezji.

Do takich spraw szczególnie delikatnych należała sprawa koncepcji wychowania alumnów do celibatu kapłańskiego. Zasadnicze uzgodnienie wymagało formacji do celibatu na wzór duchowieństwa łacińskiego. Wyczuwało się jednakże, że nie dla wszystkich alumnów była to sprawa oczywista. Dla pełniejszego rozeznania tej kwestii, będąc w Rzymie pod koniec kwietnia 1981 r., wybrałem się do siedziby studytów gr.-kat. w Castel Gandolfo. W rozmowie z ks. Iwanem Daćko, sekretarzem kard. J. Ślipyja, uzyskałem wyjaśnienie, że "tradycją naszego Kościoła obrządku bizantyjsko-ukraińskiego jest kler niższy żonaty". Wynikało więc z tego, że w tym duchu należało przygotowywać do kapłaństwa żonatego także naszych alumnów. A było to niezgodne z tym, co ustalono za czasów mego poprzednika ks. P. Pałki, przed przyjęciem pierwszych wychowanków do Seminarium w Lublinie. Wobec tego rodzaju stanowiska, dla dodatkowego wyjaśnienia sprawy, złożyłem wizytę w Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich. Abp Miroslav Stefan Maruszyn, sekretarz tej dykasterii watykańskiej, w zdecydowany sposób nie uznał takiego stawiania sprawy i podkreślił konieczność wychowywania alumnów na terenie polskim do celibatu kapłańskiego na wzór kleru łacińskiego. Wyniki tej wizyty przedstawiłem po powrocie do kraju naszym alumnom gr.-kat. Zdaje się, że jak zwykle w pracy wychowawczej, nie wszyscy zostali do tego przekonani, o czym świadczyły zawarte w tajemnicy przez niektórych z nich związki małżeńskie przed przyjęciem święceń prezbiteratu.

Przy okazji pragnę zaznaczyć, że pobyt w Rzymie był okazją otrzymania od ks. Iwana Daćko kilkudziesięciu publikacji dotyczących Kościoła greckokatolickiego i przekazania ich do dyspozycji naszych wychowanków jako zaczątek wyodrębnionego księgozbioru własnego.

Moje kontakty osobiste z klerykami gr.-kat. układały się poprawnie. Z niektórymi łączyła mnie chyba nawet swoista nić sympatii, która przetrwała do czasów obecnych. Pozwalało to omawiać głębiej niektóre problemy z naszej przeszłości oraz z zakresu spraw bieżących. Nie ukrywałem przed nimi swojej przeszłości, jako byłego żołnierza AK z terenów dawnego powiatu hrubieszowskiego, gdzie prawie cały nasz zbrojny wysiłek dotyczył zwalczania formacji UPA i ukraińskiej policji w służbie niemieckiej. Stać mnie jednakże było na przejście do porządku dziennego nad tymi sprawami z przeszłości i w pełni obiektywnie traktować naszych wychowanków. Jeden z pierwszych wychowanków z tego Kościoła przyszedł do mnie pewnego razu z zapytaniem: "proszę księdza profesora czy w czasie wojny Ukraińcy rzeczywiście tak okrutnie mordowali Polaków i palili ich wsie". W odpowiedzi sięgnąłem do mojego zasobu zdjęć z okresu wojny i pokazałem fotografie kilkunastu osób martwych, których ciała nosiły widoczne ślady zadanych im obrażeń, które były przyczyną ich okrutnej śmierci. Nie zamąciło to dalszej atmosfery moich z nim spotkań i rozmów o tej smutnej historii naszych narodów.

Wbrew pozorom pełne rozumienie się wzajemne nie było łatwe. Świadczy o tym reakcja moich wychowanków na zalecenie im lektury publikacji Wiktora Poliszczuka "Gorzka prawda". Przyjęli to z bardzo wyraźną dezaprobatą i rezerwą. Stanowisko ich po latach stało mi się bardziej zrozumiałe, zwłaszcza według stanu badań i publikacji z lat późniejszych, a ostatnio z okazji wypowiedzi związanych z obchodem 60. rocznicy akcji "Wisła". Nawiasem mówiąc w akcji tej brałem także udział osobiście. W lipcu 1947 r. przebywając w rodzinnej wsi, jako prawie jeden z nielicznych tam mieszkańców, zdolniejszych do sprawnego pisania, zostałem poproszony przez sołtysa do sekretarzowania komisji przesiedleńczej rozpatrującej sprawy przesiedlenia ludności ukraińskiej z naszych terenów. Jako wychowanek Seminarium po tzw. kursie wstępnym, chodziłem już w sutannie. W tym też stroju występowałem podczas pracy wspomnianej komisji. Sądzę obecnie, że nie był to zbyt budujący widok dla przesiedlanej ludności, współmieszkańców mojej miejscowości i okolicznych wsi, znanych mi osobiście, także z ich właściwej postawy moralnej i zachowania w czasie okupacji niemieckiej.

Jako przedmiot satysfakcji poczytuję sobie to, że jako rektor Seminarium w przemówieniach inauguracyjnych z okazji początku roku akademickiego, witałem odrębnie i wyraźnie każdorazowego przedstawiciela bratniego Kościoła gr.-kat. oraz wychowanków tegoż obrządku. Nie uszło to uwagi ze strony ludzi niechętnych studiom kleryków ukraińskich w naszym Seminarium. W związku z tym tzw. - jak sami się określali w rozsyłanym biuletynie w lipcu 1978 r. - "Księża diecezji lubelskiej dający nieraz dowody wiernego przywiązania do sprawy Kościoła Chrystusowego" wystąpili ze sprzeciwem wobec "przyjmowania kandydatów narodowości ukraińskiej do Wyższego Seminarium Duchownego w Lublinie... którzy zajmują miejsca na których mogliby /i powinni/ zgłębiać tajniki nauki Chrystusowej klerycy polscy. Jak tak dalej pójdzie to możemy się spodziewać, że niebawem do naszego Seminarium będą przyjmowani wyznawcy Islamu". Autorzy cytowanego biuletynu przypisali mojej skromnej osobie fakt studiowania alumnów ukraińskich w naszym Seminarium. Nie odpowiada to prawdzie, gdyż o ich studiach w tej instytucji zadecydowano za mego poprzednika ks. P. Pałki, chociaż mocno tę sprawę wyciszano. Nie przeszkadzało to im pisać: "Wiadomym jest powszechnie, że obecność alumnów ukraińskich w lubelskim Seminarium związana jest z osobą rektora księdza Franciszka Greniuk, który udziela im nie tylko moralnego poparcia. Jest to o tyle zrozumiałe zważywszy, że on sam jest Ukraińcem. Ale zupełnie nie jest zrozumiałym dla nas fakt, dlaczego biskup ordynariusz powierzył tak ważną funkcję osobie tak mało oddanej sprawie naszego Kościoła Katolickiego? Czyżby w całej diecezji niebyło ani jednego księdza Polaka, który nadawałby się na to stanowisko? /.../ Dlatego też my /.../ zwracamy się do Ciebie bracie kapłanie, abyś nie patrzył biernie na to jak nasza pomoc idzie na cele nie mające nic wspólnego z naszą wiarą i interesem Kościoła Katolickiego. /.../ Czując się odpowiedzialni za dalsze losy młodych pokoleń /.../ pozostajemy w przekonaniu, że już niedługo minie ten nienaturalny stan trwający w lubelskim Seminarium". Poczytuję sobie za przedmiot chluby to, że "ten nienaturalny stan" trwał nadal i uległ w przyszłości korzystnym zmianom organizacyjnym i wychowawczym.

Racji przemawiających za utrzymaniem takiego stanu broniłem najpierw wobec duchowieństwa diecezjalnego, występując jako rektor na okresowych spotkaniach księży dziekanów i przy okazji nadarzających się sposobności kościelno-towarzyskich.

Broniłem tego także na spotkaniach w Wojewódzkim Urzędzie ds. Wyznań. Na postawiony mi jako rektorowi ze strony Stefana Zahora, dyrektora tegoż Urzędu zarzut, że "umożliwiając studia i wychowanie alumnom greckokatolickim w Seminarium przyczyniamy się do utrwalenia, a nawet wzrostu nacjonalizmu ukraińskiego" odpowiedziałem: "mając na uwadze moje pochodzenie z terenów, które boleśnie doświadczyły sprawę konfliktów polsko-ukraińskich, moje przeżycia jako tego, który przeżył wysiedlenie własnej rodziny na rzecz Ukraińców i tułaczkę uciekiniera, znajdującego możliwość przeżycia i przetrwania z rodzicami, pracując w sąsiednim folwarku jako robotnik sezonowy, moją przeszłość jako żołnierza AK, jestem ostatni do tego, by - po ludzku rzecz biorąc - być entuzjastą tej sprawy. Ale jestem chrześcijaninem, którego obowiązuje Ewangelia. Jestem świadomy wymagań Soboru Watykańskiego II, który podtrzymał zasadę konieczności śpieszenia z pomocą społecznościom słabszym w zachowaniu przez nie tożsamości religijnej i kulturowej, my zaś będąc Kościołem silniejszym i będącym w lepszym położeniu społecznym i eklezjalnym, widzimy w pełni zasadność takiej pomocy naszym braciom z Kościoła grekokatolickiego". Wydawało mi się, że racje te przekonały mojego rozmówcę mimo, że podnosił jeszcze dodatkowo sprawy praktycznych trudności w zakresie koleżeńskiego współżycia wychowanków i przyszłych kapłanów. Ale w odpowiedzi na to podkreślałem, że "to jest już sprawa naszej dojrzałej formacji kapłańskiej i patriotycznej obu stron".

Konieczność obrony sprawy studiów alumnów greckokatolickich w naszym Seminarium zaistniała w sposób szczególny w czasie wzmożonego nacisku ze strony władz świeckich na biskupa diecezjalnego w okresie represyjnej polityki wobec wydarzeń solidarnościowych. Pewnego razu bp Bolesław Pylak, ówczesny biskup diecezjalny, w rozmowie ze mną przedstawił mi sprawę wywierania na niego nacisku i zagrożenia egzystencji Seminarium "jeśli nie usuniemy alumnów greckokatolickich z Lublina. Co mamy robić?" W odpowiedzi powiedziałem, że "niech ks. Biskup powie, że ma rektora, który stanowczo na to się nie zgadza, wariata - z którym nie może sobie poradzić". Nie wiem czy to pozwoliło obronić tę sprawę, czy ocaliło studia alumnów ukraińskich w naszym Seminarium, czy na moje stawianie sprawy powoływał się w rozmowach z odpowiednimi czynnikami, faktem jest jednak to, że alumni ukraińscy pozostali nadal i mogli korzystać ze studiów teologicznych i formacji do kapłaństwa w latach następnych, po stanie wojennym, o wiele korzystniejszych, dla społeczeństwa i Kościoła katolickiego obu obrządków.

Moją postawę wobec grekokatolików zaznaczyłem bardzo wyraźnie także pewnego razu, przy okazji rozmowy z bpem Marianem Rechowiczem, ówczesnym administratorem archidiecezji lwowskiej w Lubaczowie. Podczas złożonej mi wizyty w gabinecie rektorskim, po omówieniu spraw wychowawczych dotyczących jego alumnów, odezwał się do mnie następująco: "niech ks. Rektor wyobrazi sobie, jacy to są grekokatolicy. U nas w Lubaczowie żądają pozwolenia na możliwość korzystania z kościoła św. Mikołaja". Gdy wyraziłem nadzieję, że zapewne Ekscelencja wyraził na to zgodę "gdyż przecież mają do tego prawo, ponieważ jest ten kościół dawniej do nich należał, a mają przecież wiernych dla których zachodzi potrzeba sprawowania służby Bożej". I dodałem ku wielkiemu zdziwieniu mego rozmówcy: "a w ogóle to się dziwię, że proszą o pozwolenie aż władzę diecezjalną, podczas gdy wystarczyłoby tylko uzgodnienie z miejscowym księdzem proboszczem, ponieważ są obrządkiem katolickim, mającym pełne prawa do korzystania ze świątyń katolickich".

Sprawa ta stanęła także po latach jako problem z zakresu wzajemnych relacji między obrządkami, w okresie gdy pełniłem funkcję kanclerza Kurii Diecezjalnej i wikariusza generalnego w Zamościu. Z prośbą o możliwość korzystania przez wiernych gr.-kat. z kościoła św. Mikołaja w Lubaczowie zwrócił się ks. dziekan Bogdan Prach z Jarosławia. Podczas osobistej rozmowy z całego serca uznałem racje za tym przemawiające, ale niestety ostateczna decyzja podjęta w szerszym naszym gronie była wówczas odmowna. Dopiero po kilku latach grekokatolicy uzyskali nie tylko prawo sprawowania liturgii w tym kościele, ale z czasem także cały kościół został im przywrócony do wyłącznego użytkowania.

Oceniając ogólnie moje relacje z 48 alumnami greckokatolickimi - według mojej dokumentacji - studiującymi w Seminarium Duchownym w Lublinie, z którymi dane mi było spotykać się w latach 1969 - 1997 jako profesor, a w tym w latach 1975-1982 jako rektor, uważam je za daną mi przez Opatrzność możliwość wniesienia swego skromnego wkładu do ich formacji intelektualnej i duchowej i ubogacenia moich przeżyć i obserwacji kapłańskich. W modlitwach wspominam tych, którzy już niestety odeszli do Pana, cieszę się z osiągnięć naukowych niektórych z nich, interesuję się ich pracą na terenie naszego kraju i poza jego granicami, i zawsze o nich pamiętam w moich modlitwach.

 

Lublin, maj 2007 r.